poniedziałek, 14 grudnia 2015

19.

Happy birthday to you, mister... who?

Dokładnie 19 lat temu urodziłem się ja, świadectwo dodatniego przychodu naturalnego Polski (ygh, liczyłem na to, że jednak sam siebie nie zamęczę, zapisując te myślowe odmęty), drugie, środkowe dziecko jak się okazało z czasem; zamiennie  życiowy przegryw i (nie)uzasadniony zadarty nos. No, to tak tytułem wstępu.



Kiedy myślę o sobie jako o 19latku, nie czuję się specjalnie inaczej, niż rok temu. Ot, kolejny szczebelek w moim życiu - magia "przełomowej" 18tki już minęła, od dawna mogę wkraczać do tej zakazanej przestrzeni supermarketu, pełnej wszelkich trunków i sztucznych rajów zachowanych w butelkach. Ten rok jednak znaczył dla mnie szczególnie wiele. 

Przede wszystkim na zawsze zapamiętam swoje najdłuższe wakacje, które spędziłem w nadmorskiej Jastarnii, pracując jako hmmm lodziarz? Moja praca, chociaż tak dołująco nudna, czasem dostarczała mi niezłej frajdy. Poza tym to w Jastarni poznałem garść wspaniałych ludzi, którzy na pewno zapiszą się w mojej pamięci; nie sądzę, byśmy mieli rozwijać nowopowstałe znajomości, jednak miło jest przynajmniej o nich pamiętać. No i to nocne wędrowanie ze słuchawkami na uszach, eskapady do całodobowej Biedry,  wypady do Loft Clubu i pierwszy naprawdę potężny kac (muszę koniecznie o nim kiedyś wspomnieć)... długo by tu wymieniać. 

Ten rok to również egzaminy maturalne, którymi ostatecznie zacząłem się przejmować. Co prawda zacząłem się uczyć jakieś dwa tygodnie przed terminami, jednak posiadam nietypową zdolność do wywoływania fuksu. Tym razem objawiło się to nad arkuszem z języka polskiego, kiedy to okazało się, że mam pisać pracę z "Lalki" - książki, którą powtórzyłem sobie dzień przed maturą. Nie ma co, audaces fortuna iuvant (tak, teraz będę zapodawał jak najwięcej łacińskich wstawek do swoich postów).

Poza tym dość ważna część tego roku, czyli studia. Skandynawistyka szczecińska co prawda dość mnie zaskoczyła, nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy pozytywnie, czy negatywnie, jednak myślę, że był to dobry wybór. Nabyłem jakieś podstawy, fundament, na którym może kiełkować moja dalsza znajomość języka norweskiego, który okazuje się być naprawdę uroczy (serio, polecam wam sprawdzić to na youtubie), poza tym - jako że z zaskoczeniem nie przeobraziłem się w aspołeczną ofiarę (wiem, szok, niedowierzanie) - poznałem niesamowitych ludzi. Ostatnie wydarzenia stawiają niektóre z moich poznańskich przyjaźni pod znakiem zapytania (kurczę, kiedy zapisuję te słowa, odczuwam takie niedające się zdefiniować uczucie), dobrze jest mieć zatem kogoś w pobliżu. Z drugiej strony marzę o tym, by widywać na co dzień swoich długoletnich przyjaciół. 

Dużo się działo w moim osiemnastolatkowym życiu, jednocześnie czuję jednak  taki wewnętrzny niepokój - minęło już tyle lat, a ja nadal nie osiągnąłem wystarczająco, by chociażby dać się zapamiętać. Nie przełamałem swojej twórczej niemocy, a wszelkie literackie próby  okazały się być doprawdy żenujące. Nie zaspokoiłem swojej chorej ambicji, która nadal istnieje, a dla której nadal nie potrafię znaleźć ujścia. A przede wszystkim nie doszedłem do zgody ze samym sobą - nadal nie potrafię stwierdzić, co dokładnie się ze mną dzieje. Powoli sobie jednak uświadamiam, że dużo zależy ode mnie. 

Chyba nadszedł czas na to, by się ogarnąć i przestać być taką... życiową spierdoliną (na pół etatu).



Gnom. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz