niedziela, 25 października 2015

Emocjonująca apatia.

Strzepując kurz z zaniedbanego bloga. 

Ostatni raz pisałem "do ludu" dobre kilka tygodni temu (a takie kilka tygodni to masa czasu w życiu chociażby pszczoły [jeśli wierzyć pewnemu filmowi animowanemu...]), dlatego też wypadałoby jakoś poukładać swoje myśli i co nieco poblogować. Pierwsze koty przeskoczyły już dawno płot (nawiązując do poprzedniego postu), a teraz dopadło je znużenie. To trochę tak jak mnie. 



Nigdy nie sądziłem, że studiowanie będzie wyglądać tak, jak wygląda w moim życiu. Nie spodziewałem się takiego... luzu, takiej swobody działania, a jednocześnie takiego ociężałego i spowolnionego uczenia, które irytuje mnie na tyle, że będę musiał zrobić coś z tym na własną rękę. Nie twierdzę tutaj, że ta zasada ma się do wszystkich możliwych na świecie kierunków, jednak jeśli chodzi o szczecińską skandynawistykę, nie przemęczamy się szczególnie.

Cały czas odnoszę wrażenie, że wykładowcy traktują nas ulgowo ze względu na sam fakt, że język norweski to dla nas nadal jeden wielki znak zapytania. Nadal lekko nadgryzamy podstawowe zwroty, prowadzimy na konserwatoriach te same dialogi, a cała nauka wręcz raczkuje, ale raczkowaniem dziecka uwięzionego w smole (jakkolwiek makabrycznie to brzmi).

Oczywiście nie zawsze jest tak lekko i powoli, czasem zostajemy powaleni ilością materiału... a w tym momencie to wszystko, co napisałem wcześniej, traci sens. Chodzi mi jednak o to, że brakuje mi stabilizacji, nawet stabilnej intensywności w uczeniu się. To wszystko wydaje się zbyt nieprzewidywalne, będąc zarazem aż nadto spodziewane...

Ciężko jest mi się odnaleźć we własnym zawiłym rozumie. Czasem odnoszę takie wrażenie, że siedzi we mnie jakaś druga osoba, która żyje własnym życiem, ale czasem to życie przenika się z moim. Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że rozpadające się iluzje boleśnie ranią (polecam zapamiętać ten cytat, jest niesamowicie głęboki). A ja niekiedy czuję się jak taka iluzja, tylko najbardziej nierealna.

Jak widać, powoli gubię się w swoich odczuciach, jednak za sprawą moich  uporczywie tajemniczych przemyśleń dochodzę do wniosku, że:
a) nowy okres w życiu, podobno ten najlepszy, okazuje się być najbardziej irracjonalnym i niepewnym.
b) nowa sytuacja sprawia, że czujemy się zagubieni i rzuceni na otwarte wody, jednak po pewnej chwili ten bezkres w jakimś stopniu staje czymś znajomym i przewidywalnym. A czy coś znajome wyklucza niepewne? 
c) kompletnie nie kontroluję swojego słowotoku i moje zdrowie psychiczne można baaaardzo poddać w wątpliwość.
d) tytuł tego postu to jedno z moich największych życiowych osiągnięć. 

A jak sprawy się mają u was na froncie, drodzy Czytelnicy? (nadal  liczę nieśmiało na obecność jakiejś grupy ludzi, na którą moje bezkształtne wywody oddziałują)

Gnom.
Przy okazji pozdrawiam moją przyjaciółkę Jot, która zupełnie mnie o to nie poprosiła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz