piątek, 25 września 2015

Poskramianie Szczecina.

Początki są najgorsze. Zawsze. 

Jako że w tym roku z licealnej poczwarki przeobrażę się w studenckiego motyla (ygh, żenująca przenośnia), nadszedł ten przykry moment porzucenia rodzinnego gniazda i emigrowanie do małego mieszkanka w Szczecinie, mieście, o którym słyszałem, ale którego tak naprawdę dobrze nie znałem. Podobno trzecia miejscowość w Polsce pod względem wielkości. Cholera. 

Dzisiaj mija dokładnie tydzień, odkąd spakowany po brzegi (well, nie przesadzajmy, zmieściłem się w dwóch większych torbach) wylądowałem w mieszkaniu mojej siostry i jej chłopca. By dzielić z nimi codzienność - dziwnie. Czuję się za to bardzo niecodziennie, nawet po tym tygodniu - mam wrażenie, jakbym był jakąś dodatkową, niepotrzebną kończyną normalnie już funkcjonującego organizmu. Liczę, że to uczucie kiedyś minie, na razie jednak pławię się w tej anomalii.

Jak się okazuje, opiewane nowe starty w rzeczywistości nie brzmią już tak kolorowo. Opuszczając dom zostaję oderwany co prawda z rutyny, ale za to dobrze znanej, bezpiecznej. Teraz jestem marynarzem-amatorem, który niepewnie wypuszcza się na nieznane wody. A ja nawet nie umiem dobrze pływać.

Teraz, po tym tygodniu odwyku od domowej rutyny, powoli dochodzi do mnie, że nadszedł czas na kolejny krok. Nie mogę przecież wiecznie żyć pod szklanym rodzinnym kloszem, bo wszystkie niesamowite rzeczy, których chciałbym uszczknąć, znajdowałyby się po drugiej stronie. Trzeba się w końcu ogarnąć. Najgorsze okazało się porzucenie moich przyjaciół, bowiem większość wybrała studiowanie w Poznaniu - czyli trochę nie po drodze.

Na razie powracam do swojej zabawy w bieganie - za każdym razem staram się biec dalej, skręcać w nieznane uliczki, być zaskakiwanym przez automatycznie nastawiane nogi... co czasem nie wychodzi mi na dobre, szczególnie wspominając ostatnie bliższe spotkanie z chodnikiem. Na szczęście nikt nie był świadkiem mojego małego spektaklu. 
Szczecin natomiast pozytywnie mnie zaskakuje - całkiem niesamowite miejsce, które powolutku, ale stopniowo nadgryzam.

A za kilka dni rozpocznie się kolejny etap - studia. Mój wybór padł na skandynawistykę, a ściślej mówiąc język norweski. Właściwie sam nie mam pojęcia, dlaczego zdecydowałem się na ten kierunek - powiedzmy, że mam smykałkę do języków (w mojej głowie nie zabrzmiało to tak... dwuznacznie?).

A co wy jakie macie zdanie o początkach? Boicie się ich? A może wręcz odwrotnie?


Gnom.

2 komentarze:

  1. zazdroszczę, to będa świetne lata, czasme brakuje mi tej studenckiej beztroski, pierwszych tygodni życia na własną ręke i w ogóle. powodzenia! kieronek świetny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki uprzejme za Twoje miłe słowa; często spotykam się z tymi słowami, że właśnie czas studiów to najlepsze lata życia - na razie jestem dość przerażony, ale później, mam nadzieję, będzie lepiej. A co ty studiowałaś?

      Usuń