wtorek, 12 kwietnia 2016

El Gnomo.

¿Qué es esto? Esto es un loco. 

Jako że czasami nachodzą mnie dziwne impulsy, które nakłaniają mnie do dziwnych rzeczy, postanowiłem zająć sobie swój jakże nieograniczony czas wolny i zainteresować się językiem hiszpańskim (na który mam chrapkę od dłuższego czasu, tak nawiasem mówiąc... i nagle wstęp tego jakże przecudownego posta umiera na głupotę). Dzisiaj poświęcę więc chwilę swojej zachciance. 

Od bodajże czerwca na poważnie rozważałem naukę języka hiszpańskiego. To na iberystykę, jako swój drugi kierunek studiów (w razie gdyby nieszczęśliwie nie udało mi się ze skandynawistyką), składałem papiery. W pewnym momencie swojego angstowania, jakobym się nie dostał na szczecińską skandy, zacząłem wręcz coraz bardziej przekonywać się do tego hiszpańskiego. W końcu stosunkowo łatwy język, przyjemny w brzmieniu, a do tego jakże popularny na świecie - co mi po dzikim w wymowie norsku, tak niszowym, że aż zgrzytają zęby. Ano dużo, jak się okazało z czasem.

Na początku lipca, pełen sprzecznych myśli, zalogowałem się na stronie internetowej wydziału filologicznego, a tam znalazłem dwie informacje - mianowicie zakwalifikowałem się do obu kierunków. Zamiast wiwatować i obdarowywać przechodniów lodami (yyyy... no tak, wtedy rozgrywał się również mój epizod z Jastarnią, muszę o nim koniecznie opowiedzieć, obiecuję, że będzie umiarkowanie zabawnie), wszcząłem lekką dramę i niczym tłajlajtowa Bella nie wiedziałem, co wybrać - zimnokrwistą Norwegię czy może gorącą Hiszpanię. 

Okazało się jednak, że moja miłosna zagwozdka jest równie naciągana, co ta zmierzchowa. #TeamEdward, mruknąłem pod nosem i na tym skończyły się Wielkie Rozważania o Przyszłości Gnoma. Resztę czasu wolnego spędziłem na... właściwie niczym, później natomiast pochłonęły mnie studia... No, może nie tyle studia, co samo zaznajamianie się z zupełnie nowym językiem, zupełnie nowymi ludźmi i zupełnie nowym miastem. 

Teraz, po swoistym ogarnięciu swojego życia, stwierdziłem, że czemu by nie poromansować z Jacobem (yghm, ten żarcik nie brzmiał dobrze nawet w mojej głowie) i bez dłuższego zwlekania zacząłem przeglądać internety w poszukiwaniu jakiejś dobrej strony z kursem. A po znalezieniu tej strony zacząłem naukę. Nic prostszego. 

Hmmm, właściwie nie wiem, co mógłbym jeszcze napisać w tym poście - może na koniec rzucę jakimś paulocoelhowym cytatem, że wystarczy chcieć albo że wszystko zależy od was. Bla bla bla. 

Ale na serio - ruszcie się. Hobby nie przyjdzie samo, bo ma połamane nogi (albo nie ma w ogóle nóg). 


Sorewicz za song, ale nic innego hiszpańskojęzycznego nie przychodzi mi do głowy... (No dobra, lubię ten kawałek, ups).

Besos! (zawsze chciałem to napisać, a teraz to ma sens)
Gnom.

4 komentarze:

  1. nowy język nigdy nie zaszkodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam język hiszpański. Od zawsze chciałem się go nauczyć, zawsze jednak brakowało czasu. Może w tym roku to nadrobię, zobaczymy co się wydarzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zawsze chciałem nauczyć się włoskiego i dążę do tego aby jak najszybciej pochłonąć wszystkie słówka!

    OdpowiedzUsuń